Jałowiecki Stanisław - Tu i tam - tam i tu. Opole-Bielice 2020. Wydawnictwo i Drukarnia Świętego Krzyża w Opolu.
Format: 23,5x17 cm, stron: 254. Oprawa: broszura.
Stan zachowania: bardzo dobry.
Autobiografia polskiego polityka i socjologa, działacza opozycji demokratycznej, marszałka województwa opolskiego I kadencji, posła do Parlamentu Europejskiego VI kadencji.
"„Write your biography” - pisz swoją biografię. Po raz pierwszy usłyszałem to wezwanie od Buda Mc Dole'a, mojego sponsora, zaledwie kilka tygodni po wylądowaniu na emigracji w Stanach Zjednoczonych, pod koniec 1983 roku. I Bud, później mój przyjaciel, wielokrotnie do tej sprawy wracał. Jasne, że tak naprawdę nie chodziło mu o biografię od „a do zet", ale o moje wspomnienia związane z „Solidarnością". Ameryka, jak i cały Zachód, była głęboko poruszona wydarzeniami w Polsce - najpierw powstaniem fenomenu niezależnego związku zawodowego w systemie komunistycznym, a potem grozą stanu wojennego. Ja, jako świadek i uczestnik tych wydarzeń, powinienem to udokumentować. Do pisania namawiali takie inni, w tym ostatnio młodzi ludzie, z którymi przy ognisku u siebie, w Bielicach, dzieliłem się doświadczeniami. I w końcu uległem. Nie, nie tylko im, ale przede wszystkim sobie, bo najwięcej oporów było we mnie. Mam nadzieję, że pokonałem je definitywnie i rozpoczętą rzecz skończę. Z osobistymi pamiątkami z okresu „Solidarności" mam jednak problem. Zostało ich tyle, co nic. Rewizje, rewizje - u mnie w domu i w domach działaczy związkowych, u których znajdowały się też dokumenty mniej lub bardziej wiążące się ze mną. Inwazja na biuro Zarządu Regionu przez służbę bezpieczeństwa i wojsko 13 grudnia 1981 roku, w czasie której zrabowano wszystko. Polowali szczególnie na tzw. czarne listy, czyli wykazy działaczy partyjnych, które mieliśmy tworzyć, by - jak zdobędziemy władzę - ich zlikwidować. Stworzyli tę legendę i sami w nią uwierzyli tak bardzo, że jeszcze niedawno wdowa po generale Kiszczaku, jednym z twórców stanu wojennego, całkiem poważnie do niej się odwoływała. Ewakuując się na emigrację, wraz z rodziną, z biletem w jedną stronę, „na zawsze", jak się wtedy wydawało, do minimum musiałem zredukować swój bagaż. A co usiłowałem przeszmuglować zostało zarekwirowane przez strażników bezpieczeństwa państwa najpierw w Głuchołazach, a potem na lotnisku Okęcie. Dzisiaj zupełnie groteskowo brzmi to, że zabrano mi nawet wyrok Sądu Wojskowe-go, wydany w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Ba, także tekst Konstytucji 3 maja, który był wkładką do tygodnika „Przekrój". Czyżby podejrzewano, że może to być materiał zaszyfrowany albo służący do szyfrowania? Zabrano mi także sto marek niemieckich, za które musiałem zresztą zapłacić grzywnę. Wolno nam bowiem było zabrać tylko 10 dolarów na osobę, czyli w sumie dolarów 40. Było jedno niedopatrzenie - ręcznik. Prudnicki Frotex wyprodukował na cześć pierwszego zjazdu „Solidarności" ręczniki z okolicznościowym nadrukiem. Mój się ostał. Opisując ten okres swojego życia, często więc odwoływać się będę do archiwum pamięci. Rzecz to zawodna, wiadomo, ale cóż nie jest? Inne kartki mojej biografii wiążące się z ważnymi wydarzeniami znajdują już znacznie lepsze udokumentowanie w bibliotecznej szafie. To oczywiste, bo dotyczą głównie dekad wolnej Polski. Tego materiału jest chyba nawet za dużo i jeśli będzie boleć głowa, to raczej od nadmiaru. Lecz „who sald life is easy" - zwracam się do Buda, odpowiadając na jego wezwanie". [Od autora]